top of page

WIOSŁO

Halloween 1980


Był ponury wieczór, ostatni dzień października. Niebo nad morzem przybrało barwę sinego ołowiu a wzburzone fale pod molo szeptały niespokojną modlitwę przypływu, z coraz głośniejszym chlupotem uderzając o oślizgłe, obrośnięte glonem betonowe pale wbite w dno. Szybko, zbyt szybko nawet jak na tę porę roku zapadał zmrok a wiatr wzmagał się, potwierdzając to, co doświadczeni rybacy przeczuwali już od rana – nadciągał sztorm. Krążące jeszcze nad plażą rybitwy wydawały się bardziej niespokojne niż zwykle, szarpane podmuchami, zapalczywie walcząc nad wodą o zdobycz, wydając przy tym bojowe okrzyki. Wiejąca od strony morza bryza przechodziła w coś znacznie mocniejszego, wzbijając tumany piasku, pędząc je po asfaltowym deptaku i targając na wszystkie strony niskimi krzewami porastającymi klif.

Nadciągały ciemnosine chmury niosące deszcz, który z furią siekł już na horyzoncie wzburzoną powierzchnię morza, na razie jednak na opustoszałą plażę nie spadła jeszcze ani jedna kropla. W zasięgu wzroku nie widać było żywej duszy – zamknięte na głucho molo, wyludniony asfaltowy deptak, zaryglowane na kłódki kolorowe domki plażowe. Niemal całkowicie opustoszał nawet rozległy parking, na którym zwykle o tej porze, w bezpiecznej odległości od siebie parkowało kilka aut, dając schronienie migdalącym się parom albo chłopakom, którzy przyjechali wypalić w spokoju skręta.

Jeśli chodzi o ścisłość, tamtego piątkowego wieczoru na całym wielkim parkingu przy molo można było dostrzec tylko jeden, jedyny pojazd. W samym końcu, skierowana maską do morza stała zaparkowana ciemna furgonetka, mrucząc cicho silnikiem. Gdyby ktoś, nie bacząc na wiatr przechodzący już w szkwał, nie zważając na ostre jak okruchy szkła drobiny piasku przecinające powietrze, gdyby ten ciekawski zajrzał do wnętrza tego pojazdu, dostrzegłby tam dwóch mężczyzn. Szum wiatru nie pozwoliłby stojącemu koło auta obserwatorowi podsłuchać, o czym rozmawiają, musiałby niepostrzeżenie przeniknąć do wnętrza auta.

- Na czymś takim jeszcze nie grałeś – mówił właśnie starszy z nich, elegancko ubrany mężczyzna w okolicy czterdziestki z ciemnymi włosami spiętymi w kucyk, siedzący za kierownicą vana. – To jest wyjątkowy instrument a człowiek, który na nim gra też staje się wyjątkowy .

- Wiosło to wiosło – wzruszył ramionami drugi, siedzący na fotelu pasażera, choć oczywistym było, że nie potrafi oderwać wzroku od gitary trzymanej na kolanach. Był znacznie młodszy od pierwszego, mizerny na twarzy, z nastroszonymi włosami, ubrany w wojskową kurtkę z demobilu, na której odznaczały się jaskrawo plakietki rockowych kapel. Jego szczupłe palce ślizgały się po gryfie, wydobywając ze strun ciche pobrzękiwanie. - Ważne, żeby dawać czadu, czad człowieku się liczy i decybele.

- Gwarantuję ci, to wiosło zostało stworzone w tym celu, żeby dawać czadu – uśmiechnął się z przekąsem ten z kucykiem. – Sam zobaczysz, niewiele czasu upłynie i zaczniesz grać coraz lepsze kawałki. Uwierzysz, że masz talent, prawdziwy talent, po prostu musisz go wreszcie uwolnić, ta gitara ci w tym pomoże. Szybko się przekonasz, ludzie zaczną sami przychodzić, żeby posłuchać twojego grania i już niedługo lokalne puby i podrzędne kluby, w których teraz grywasz zrobią się dla ciebie za ciasne. Jeśli dasz się poprowadzić tej gitarze, zrobisz prawdziwą karierę. Zostaniesz gwiazdą, będziesz jeździł w trasy, przyciągniesz tłumy fanów, najlepsi muzycy będą się bili, żeby z tobą nagrywać. Twoje albumy będą się rozchodzić w milionowych nakładach a życie zmieni się w sen.

- Jasne, chciałbym to zobaczyć – młody uśmiechnął się gorzko. – Na razie mamy problem, żeby w ogóle załatwić gdzieś koncert. A jak już się uda, to zwykle jest to jakaś koszmarna dziura, gdzie i tak gramy jako suport, a publika jest tak nawalona, że wszystko im jedno, co gramy. W dodatku koleś, który nas woził swoim vanem zaciągnął ostatnio się do armii i teraz nawet nie mamy transportu.

- Niebawem wszystko się zmieni – powiedział ten z kucykiem. – Sam się zdziwisz, jak szybko znikną twoje problemy.

- Nie powiedziałeś jeszcze, jak się rozliczymy?

Facet z kucykiem wydobył spod siedzenia czarną teczkę. Nie spiesząc się otworzył ją i wyciągnął z niej formularz.

- Podpiszesz mi ten papier.

Młody wziął papier do ręki, ale gęsty druk nie zachęcił go do czytania. Poza tym spieszno mu było znowu położyć ręce na strunach gitary.

- Nie możesz mi szybko powiedzieć, o co tu chodzi?

- W skrócie, jest to umowa przekazania instrumentu muzycznego. W umowie stoi, że od dzisiaj jest to twoja gitara i tylko ty na niej grasz, nikt inny nie ma prawa nawet jej dotknąć. Dalej idzie, że zgłoszę się do ciebie, kiedy już będziesz sławny, nie wcześniej – powiedział ten z kucykiem. – Zapłatą będzie jeden koncert, który zagrasz dla mnie, na moich warunkach, w miejscu, które ja ustalę.

- Jasne, nie ma sprawy – skwapliwie pokręcił głową Młody. – Czyli umowa jest prosta: wymiatam na tym wiośle, zostaję gwiazdą rocka, a wtedy ty się zjawiasz. Odstawiam specjalny, ekskluzywny show, ty siedzisz w loży dla vipów i wszyscy są happy. Dla mnie git, człowieku. Gdzie mam podpisać?

- Tutaj. - Ten z kucykiem podsunął mu pióro, które Młody skwapliwie przejął i nabazgrał koślawy autograf.

- To wszystko? – Spytał, kładąc znowu niecierpliwe dłonie na gitarze.

- W tej umowie jest jeden paragraf, o którym powinieneś wiedzieć.

- Wiedziałem. Mam ci oddać rękę czy nerkę?

- Nic z tych rzeczy – uśmiechnął się lodowato ten z kucykiem. – Masz syna, prawda? Paragraf ten mówi, że jeśli coś spieprzysz, sprzedasz gitarę albo porzucisz granie… Wrócę po niego.

- Co masz na myśli? – Mizerna twarz Młodego w jednej chwili nabrała ostrości. – Jakim prawem mieszasz do tego dzieciaka?

- Szz! – Ten z kucykiem przyłożył palec do ust. – Przecież szło nam tak dobrze, nie psuj tego. Nawet nie wiesz, ilu grajków chciało by być teraz na twoim miejscu.

- Kurwa, nie wiem, czy dobrze robię. Chyba powinienem przeczytać tą umowę.

- Za późno, już podpisałeś. Ale jako bonus możesz sobie zatrzymać furgonetkę, całkiem gratis. Właściwie nie jest mi już potrzebna.

Zdecydowanym ruchem wyjął kluczyki ze stacyjki i podał zaskoczonemu Młodemu, który starał się jak mógł, żeby nie dać po sobie poznać, że zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie.

- Spoko, człowieku, dzięki. – Wyjąkał. – Ale mimo wszystko…

Ten z kucykiem już otwierał drzwi, wpuszczając zimny podmuch do środka.

- Baw się dobrze – powiedział, trzymając rękę na klamce. – I nigdy nie zapominaj, że mamy umowę.

A potem nie oglądając się za siebie ruszył w stronę plaży.

Młody patrzył za przecinającą parking postacią, wciąż jeszcze nie wiedząc do końca, co ma o tym wszystkim myśleć. Przez chwilę zastanawiał się, czy jednak nie zaproponować tamtemu podwózki, pogoda w sumie mocno chujowa na spacer, ale odpuścił sobie. Był ciągle wściekły, że tamten wmieszał w całą sprawę dzieciaka, nawet jeśli miał to być tylko głupi żart. Nie musiał tego robić, niech zapierdala teraz na piechotę. Zresztą mężczyzna zdążył już zniknąć z pola widzenia, zupełnie jakby rozpuścił się w tumanie piachu gnanym przez plażę.

Młody miał kompletny mętlik w głowie, nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Facet oddał mu gitarę i auto za frajer, naopowiadał niestworzonych bajek i dał do podpisania jakiś papier. Młody podejrzewał, że w świetle prawa umowa nie jest nawet ważna, przecież nie dostał kopii, postanowił to sprawdzić przy najbliższej okazji. Tak czy inaczej gościu najwidoczniej był nawiedzony, z drugiej strony, pomyślał Młody, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby więcej takich świrów spotykać na swojej drodze.

Na swojego darczyńcę trafił, dzwoniąc na numer z ogłoszenia lokalnej gazety. Rozpaczliwie potrzebował gitary, musiał zdobyć coś na gwałt, bo stare wiosło zajechał na amen i chłopaki zagrozili, że albo szybko coś skołuje, albo go wywalą z kapeli. Ponieważ nowy sprzęt znajdował się absolutnie poza możliwościami jego finansów, obleciał całe miasto, zaglądając do wszystkich komisów i lombardów, tylko po to, żeby stwierdzić, że sprzedaje się tam straszne badziewie i to za zdzierczą cenę. Wtedy, całkiem przypadkiem wpadła mu w ręce lokalna gazeta, gdzie w dziale drobnych ogłoszeń ktoś proponował odstąpienie gitary za symboliczną cenę. Młody zaraz popędził do najbliższej budki telefonicznej, w duchu modląc się, żeby go nikt nie uprzedził. Modły widocznie zostały wysłuchane, głos w słuchawce oznajmił, że ogłoszenie jest wciąż aktualne. Facet nie chciał wymienić konkretnej kwoty i stwierdził, że na pewno będą w stanie się dogadać. Zakładając, że nawet symboliczna cena nie oznacza, że dostanie coś za darmo, Młody w tajemnicy przed swoją dziewczyną wyciągnął z pudełka pieniądze odłożone na czynsz, obiecując sobie solennie, że zwróci wszystko co do pensa, kiedy tylko zarobi na pierwszym koncercie, jaki uda mu się zagrać. Ponieważ był w wieku, kiedy wiara w siebie nie przegrała jeszcze z prozą życia czuł się rozgrzeszony, poza tym granie na gitarze było jedyną rzeczą, jaką tak naprawdę potrafił robić.

Idąc na spotkanie, spodziewał się jakiegoś podstarzałego tatuśka, łysiejącego niedobitka z epoki dzieci kwiatów, który wyciągnie z zakurzonego, oklejonego pacyfami futerału jakiegoś beznadziejnego grata, z którego potem nieuchronnie wszyscy będą drzeć łacha. Chrzanić to, myślał. Starguje cenę ile się da, lepsze stare wiosło niż brak wiosła a z czasem uskłada na coś przyzwoitego.

Rzeczywistość okazała się skrajnie inna.

Facet wyglądał na podejrzanego biznesmena albo eleganckiego oszusta, jedno jest pewne – na pewno nie miał w sobie nic z łagodnego hippisa. Było w nim coś bezwzględnego i nawet, kiedy się uśmiechał, jego oczy pozostawały zimne. Młodemu skojarzył się z drapieżnikiem, który zapędza go w pułapkę. Podświadomie czuł, że powinien się wycofać, umawianie się na pustej plaży z tym podejrzanym typem nie było rozsądne, ale pocieszał się myślą, że w kieszeni kurtki ma przecież kosę i jakby co, poradzi sobie.

O swoich obawach zapomniał całkowicie w momencie, kiedy tamten wydobył z czeluści furgonetki sztywny futerał, który wbrew przypuszczeniom, nie miał na sobie ani drobiny kurzu. Czarne pudło błyszczało srebrnymi okuciami w kształcie demonicznych masek i samo w sobie od razu stało się obiektem pożądania Młodego.

Potem kliknęły zwalniane zapięcia i wieko futerału otwarło się jak sarkofag, ukazując wnętrze wyłożone welurem tak ciemnym, że przywodził na myśl głębinę oceanu.

- Człowieku!

Choć Młody wiedział, że wyrażanie uznania dla towaru, zanim się go zakupi nie ustawia go w dobrej pozycji do rozpoczęcia negocjacji, nie potrafił powstrzymać okrzyku zachwytu.

W futerale znajdował się najwspanialszy instrument, jaki widział w życiu.



Jakiś czas później


Młody siedział wciąż nieruchomo w furgonetce, gładząc palcami gładką powierzchnię, nie zdając sobie sprawy z upływu czasu. Za oknem szalał sztorm, fale atakowały plażę, strumienie wody zalewały szyby, gwałtowne podmuchy wichury trzęsły autem, ale on nie zwracał na to wszystko uwagi. W zachwycie patrzył na niesamowite obrazy naniesione śmiałymi pociągnięciami aerografu na ciemny jak kosmos korpus instrumentu. Lśniące, trupie czaszki szczerzyły zęby w koszmarnym śmiechu, mieniły się blaskiem i zmieniały kształt, w zależności od kąta, pod jakim padało światło. Wokół nich szalały płomienie. Fantastyczne języki ognia wypadały jak błyskawice z pustych oczodołów, wiły się i wyskakiwały na gryf, omiatały progi wyrzezane z kości słoniowej, wybuchały pożogą na główce instrumentu. Srebrne klucze w kształcie ludzkich piszczeli odbijały blask płomieni jak miniaturowe lustra, a struny wyglądały jak strugi płynnej platyny i wręcz prosiły, żeby na nich zagrać.

Młody trzymał to cudo na kolanach, pogrążony w nieustannym zachwycie. Jego palce coraz szybciej przebierały po progach. Druga ręka uderzała w struny i chociaż gitara nie była nawet podłączona, w jego głowie zaczęła rozbrzmiewać muzyka. Początkowo był to prosty, punkowy czad, czysty żywioł i chaos, jednak po jakimś czasie linia melodyczna zaczęła ewoluować, nabierając wyrafinowania i smaku.

Dał się ponieść dźwiękom napływającym do niego coraz wyraźniej, coraz czyściej. W ciągu kilku minut tworzył kompozycje, szalone riffy, o jakich wcześniej nigdy nawet nie myślał. Jeden po drugim układał teraz kawałki, każdy lepszy od poprzedniego. Zaraz, zaraz myślał gorączkowo, a jakby tak zagrać to jeszcze inaczej? Próbował i od razu mu wychodziło, jeszcze lepiej, z jeszcze większym wykopem, czaszki podpowiadały mu jak zagrać a palce śmigały po progach z prędkością nie do ogarnięcia. Malowane płomienie kłębiły się jak szalone, przeskakiwały z gryfu na ręce, ale nie parzyły tylko dodawały siły, żeby wymiatać, jak jeszcze nigdy dotąd.

Młody zaczął naprawdę rozumieć muzykę, po raz pierwszy w życiu czuł ją tak realnie. Teraz już nie tylko słyszał ją, ale także widział, spróbował zagrać wodę ściekającą po szybie i bałwany morskie rozbijające się o falochron. Wyszło mu całkiem nieźle, więc łoił dalej. Zdołał zagrać wichurę i huragan, a gdyby spróbował, to zagrałby też i tornado. Zamiast tego postanowił opowiedzieć historię tego miejsca, tej plaży, cofając się o miliony lat, do czasów, kiedy na ziemi i w wodzie panowały dinozaury. Ciężkim brzmieniem opisał czasy ich panowania, potem gwałtownym riffem wykrzyczał ich śmierć. Lata, całe tysiąclecia pustki i trwania zawarł w długim, nostalgicznym solo, zaznaczonym niezmiennym rytmem przypływów i odpływów, podbijanym nieregularnymi uderzeniami meteorów o plażę. Melodia ożywiła się, zaznaczając nadejście człowieka. Pierwsi jaskiniowcy, myśliwi i rolnicy zabrzmieli surowo ale jednak łagodnie, potem pojawiły się długie łodzie wikingów i melodia nabrzmiała agresją. Walka, gwałt, krew i zniszczenie zaznaczyły się ciężkim, przesterowanym brzmieniem, w którym słychać było trzask bojowych toporów rozbijających głowy i lament mordowanych ludzi. Wieki średnie przebrzmiały jak rycerska ballada, potem dźwięki komplikowały się coraz bardziej, zmieniając się wraz z panującymi na tej ziemi dynastiami, narastały wraz z rozwojem Imperium Brytyjskiego. Wojny dźwięczały szczękiem oręża, wybuchy i salwy armatnie wydobywały się z wnętrza gitary jak gromy, czasy pokoju zwalniały tempo. Potem, niewiadomo skąd, nadeszła bluesowa historia wieloryba wyrzuconego na plaży. Samotność umierania wielkiego stworzenia wycisnęła Młodemu łzy z oczu, musiał jednak wziąć się w garść, bo zaraz trzeba było odnaleźć ciężkie brzmienie wielkiej wojny. Nazistowskie łodzie podwodne jak sfora wilków krążyły wokół wybrzeża, samoloty walczące w Bitwie o Anglię eksplodowały jeden po drugim, spadając do morza z chlupotem niknąc w głębinie, wszystko to razem splecione w genialnej rapsodii, która rozlegała się w głowie dzieciaka siedzącego w furgonetce na pustym parkingu.

Młody trwał w twórczym amoku, zatracony w dźwięku. Był tylko on i gitara. Nieświadomy tego, że wciąż siedzi w wyziębionym aucie, wyobrażał sobie, że stoi na gigantycznej scenie.

Przed sobą widział nieprzebrane morze ludzkich głów. Wszystkie światła skierowane w jego stronę, wszystkie oczy wlepione w niego, na twarzach ludzi zachwyt pomieszany z ekstazą. Niezliczone ręce wyciągnięte w jego kierunku, skandują jego imię, dla tych ludzi jest bogiem.

W tle miarowo zasuwa sekcja rytmiczna, bas daje idealne tło dla jego solówki, a on wznosi gitarę wysoko nad głowę. Różnokolorowe reflektory wokół sceny miotają szalone snopy, ściana dźwięku za plecami wprawia deski pod stopami w drżenie, Młody bierze rozpęd i skacze w ogarnięty amokiem tłum.

Z transu wyrwało go pukanie w szybę.

- Kolego, wszystko w porządku?

Brodata twarz kloszarda z ciekawością zaglądała do wnętrza auta. Młody potrzebował dłuższej chwili, żeby dojść do siebie. Wciąż oszołomiony odłożył instrument do futerału na tylnim siedzeniu i opuścił szybę. Zaskoczony spostrzegł, że na zewnątrz jest już ciemno. Burza już dawno przeszła, wiatr się uspokoił, na niebie pojawiły się gwiazdy.

- W porządku, człowieku, zamyśliłem się.

- Myślałem, że zasłabłeś, kolego – powiedział bezdomny, odsłaniając w przymilnym uśmiechu rząd zgniłych pieńków. – Nie masz może jakichś drobnych, żeby wspomóc człowieka w potrzebie?

Młody sięgnął do kieszeni i wyciągnął zwitek banknotów, pierwotnie odłożony na czynsz przez Carrie, a następnie podebrany na zakup gitary. Bez liczenia podał wszystko kloszardowi, nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi.

Dopiero teraz poczuł, że jest przemarznięty i głodny, przeczuwał też, że po powrocie do domu czeka go awantura. Carrie, matka jego syna nie do końca podzielała jego wiarę w sukces na rynku muzycznym, nieustannie naciskając, żeby znalazł wreszcie stałą robotę. Dzieciak, mały Tommy, to był jej wieczny argument. W jej mniemaniu Młody powinien się ustatkować i znaleźć jakąś stałą robotę, choćby w fabryce, przecież nie można liczyć, że zdoła utrzymać rodzinę z grania w pubie w piątkowe wieczory.

Teraz wszystko się zmieni, pomyślał. W końcu udowodni że miał rację, kiedy wyda pierwszy album, ruszy w pierwszą trasę i stanie się sławny. Carrie wreszcie zrozumie jego geniusz. Wreszcie do niej dotrze, że związała się z kimś wyjątkowym, z prawdziwym artystą, który nie urodził się po to, żeby marnować życie przy taśmie. W końcu będzie ich stać na to, żeby wyrwać się z tej nadmorskiej dziury, przeniosą się do Londynu, albo do Manchesteru. Ich życie zmieni się całkowicie, ona też nie będzie musiała więcej pracować, w końcu będzie żoną gwiazdy rocka.

Zwinnie przesiadł się na miejsce kierowcy. Z ciekawości sprawdził schowek pod deską rozdzielczą, znalazł tam mapę drogową, stare rękawiczki i ledwo rozpoczętą paczkę Chesterfieldów. Wygrzebał jednego papierosa, odpalił i z lubością zaciągnął się dymem. Czuł w sobie siłę, jakiej nie znał do tej pory, zupełnie jakby w ciągu jednego dnia przeistoczył się z ledwie dorosłego chłopaka w dojrzałego mężczyznę.

Przekręcił kluczyk w stacyjce, wbił wsteczny, ciężkim martensem wcisnął gaz do oporu, powodując że silnik aż zakrztusił się, po czym wyrzucił z rury kłąb czarnych spalin. Zatoczył koło po parkingu, po czym z brawurą wyjechał na ulicę, nie fatygując się, żeby wrzucić migacz. Wspinając się stromą uliczką w stronę centrum pogrążył się w marzeniach, wyobrażając sobie swoje nowe życie gwiazdy rocka. Jadąc opustoszałymi ulicami planował swoją nową rezydencję, zanim dojechał do podrzędnej dzielnicy, gdzie wciąż jeszcze niestety mieszkał, siłą wyobraźni już wyprawiał dziką balangę na jachcie, zacumowanym w jakimś śródziemnomorskim porcie.

Kiedy parkował pod obskurnym domem, koło furgonetki pojawiła się banda dzieciaków przebranych za upiory.

- Cukierek albo psikus! – Usłyszał za plecami, kiedy wyciągał czarny futeral i aż podskoczył. Dzieciaki stały na chodniku, patrząc na niego wyczekująco. Najwyższy z grupy, chudy nastolatek w przebraniu Drakuli wyciągał w jego stronę kubełek oklejony srebrną folią.

- Nie mam żadnych cukierków i lepiej zmiatajcie stąd, zanim ja wam wytnę psikusa! – warknął.

- Dupek – usłyszał w odpowiedzi ale zanim zdążył zrobić krok w ich kierunku, dzieciaki już rozpierzchły się w różne strony jak stado spłoszonych nietoperzy.

Stojąc pod drzwiami mieszkania usłyszał dobiegający ze środka płacz dzieciaka i podniesiony głos Carrie, która próbowała go uciszyć.

- Cholera – pomyślał w tym momencie. – Powiedziałem, że wychodzę tylko kupić pieluchy, znowu będzie awantura.

Ale zaraz przestał się tym martwić. Jedyna rzecz, która go teraz naprawdę interesowała, to muzyka. Nie mógł doczekać się chwili, kiedy znowu weźmie wiosło i zacznie grać.

Featured Posts
Recent Posts
Search By Tags
No tags yet.
Follow Us
  • Facebook Classic
  • Twitter Classic
  • Google Classic
bottom of page